PUBLICYSTYKA • z cyklu: WIEŚCI Z BAGNA UWAGI NIE DO KOŃCA OD CZAPY (CHYBA) 05.10.2020 Paweł Sieger Niewiele wiemy na temat funkcjonowania ludzkiego mózgu. Oczywiście pojawiające się doniesienia o niesamowitych osiągnięciach neurochirurgów pozwalają wierzyć, że już za chwileczkę, już za momencik uporamy się z jednymi z największych zmór, które gnębią gatunek homo sapiens, czyli degeneracjami ośrodkowego układu nerwowego: chorobą Parkinsona, Alzheimera, stwardnieniem rozsianym, etc. i wydaje się, że podążamy w dobrym kierunku. Ale leczenie zbioru miliardów neuronów to jedno, a zrozumienie jak działają, to drugie. I tego właśnie, czyli zrozumienia jak działają, skąd bierze się myśl (a dalej wręcz filozoficzne pytanie o „ja”), nie jesteśmy w stanie ogarnąć. No bo jak to – idę sobie z psami na spacer, podziwiam widoki, robię telefonem zdjątka kwiatków, myślę o zakupach w Pizdronce czy Sridlu, a tu nagle pojawia się rozwiązanie problemu chłodzenia przydomowego reaktora atomowego na łańcuch i korbę. To ja pomyślałem nieświadomie, nie do końca świadomie, czy też „coś” pomyślało i myśl ową wepchnęło w mą świadomość? El doopa blada – odpowiedzi nie znamy (choć niektórzy twierdzą, że wszystko da się wyjaśnić bio-fizjo-elektryką ludzkiego mózgu i większej tajemnicy tam – czyli we łbie – nie ma. Dobra – tak się dzieje i już. Nie o tym będzie ten krótki tekst. Będzie o pewnych myślach, pomysłach, które mi się wzięły i objawiły, i którymi postanowiłem się podzielić. To będą krótkie „strzały” – czyli bez wdawania się zbytniego w szczegóły. Zacznijmy od światła (w sumie dlaczego nie – w końcu na początku była ciemność, potem nastąpiła jasność, a teraz jest na zmianę, bardzo szybko, i tak i tak, czyli choć poczytać się nie da, to pląsać w rytm disco polo można i to zacnie…). Niezależnie od pory roku po godzinie 24.00 ruch na drogach i ulicach zamiera. Ktoś się poszwenda, a pijani turyści z UK już zdążyli się zwalić do rowu. Ni widu, ni słychu. Tylko czasami przemknie asfaltem zapóźniony przedstawiciel handlowy albo ścieżką rowerową, na piechotę rozpakowywacz europalet. No to pojawia się pytanie – po gwizdek oświetlać ulice, skoro nikt z tego nie korzysta? Oczywiście zaraz podniesie się głos, że przecież w nocy ciemno, trzeba rozjaśnić, bo zbójcy grasują, szumowiny się kręcą, a fani nieortodoksyjnych zachowań seksualnych będą mieli używanie… Hola, hola – przecież mamy czujniki ruchu. Mamy czujniki ruchu same w sobie i mamy np. żarówki z czujnikiem ruchu, to co za problem zainstalować na słupach oświetleniowych czujniki ruchu, które mają zakres działania np. 100 metrów? Coś się pojawia w odległości 100 metrów od lampy ulicznej i ta się zapala, a potem kolejna i kolejna, i kolejna. Że w lesie ciemno i samochód pędzi? Przejechanie 100 metrów w sekundę oznacza poruszanie się z prędkością 400 km/ h, a gdy jedziemy 100 km/ h, to 100 metrów pokonamy w 4 sekundy. Wjeżdżamy więc w zakres działania czujnika ruchu lampy, a ta się zapala na np. 10/ 15/ 30 sekund, po czym gaśnie. Każda sekunda, każda minuta nieświecenia to zysk. Każdy przytomny księgowy/ skarbnik w mig policzy zyski. I to zyski, które (chyba) nie pociągają za sobą „kosztów społecznych”. I jeszcze jeden zysk – dzikie zwierzaki trochę wariują i zdarza się, że wbiegają pod koła (kiedyś sam ledwo uniknąłem zaparkowania łosia w aucie). Gdy na drogach ciemno, to prawdopodobieństwo nadziania się na ogłupiałe stado dzików, przebiegającą sarnę czy śmigającego lisa jest mniejsze – zwierzaki „martwieją”, gdy nagle zapala się lampa. „Martwieją”, a potem przebiegają, ale już za samochodem. Tak mi się wydaje, ale o to należałoby spytać specjalistów. Teraz komunikacja publiczna. Osoby w wieku srylion+ (a przynajmniej 50+) mogą mieć problem z pomysłem, który opiszę, ale młodsi - a szczególnie osobniki urodzone ze smartfonem w dupie - bezproblemowo ogarną temat.Ówże temat przedstawię na przykładzie Gminy Radzymin (to takie coś niezbyt ogarnięte, co znajduje się niezbyt daleko od czegoś większego i bardziej nieogarniętego, co – zupełnie niechcący – jest stolycą). Ludzie jeżdżą swoimi samochodami. Jeżdżą do stolycy, ale jeżdżą także do Wołomina, Legionowa, Nieporętu, Wyszkowa, Drewnicy (miłośnicy ekstremalnych wrażeń) i w cholerę innych miejsc. Niektórzy też chcieliby pojechać, ale nie dysponują samochodami, nie mają prawa jazdy albo akurat złapał ich syndrom piątkowego wieczoru (we wtorek) i na czas jakiś z prawkiem się rozstali. A jednak chcieliby pojechać do Wołomina czy Poświętnego. Tudzież Drewnicy. I co? I dupa blada! Nie da się, bo komunikacji albo nie ma, albo jest okazjonalna i zupełnie nie pasuje do potrzeb „podróżnika”. A może jednak nie? Może jednak nie dupa i nie blada? Wyobraźmy sobie system (nieco wzorowany na Uber-ze), w którym mieszkańcy zgłaszaliby samorządowi chęć przewożenia pasażera/ pasażerów przy okazji swoich wyjazdów/ przejazdów. Zgłoszenie obejmowałoby trasy, które przez samorząd są dofinansowywane (transport publiczny) oraz takie, które nie są finansowane, ale czasami „mają obłożenie”. Równocześnie, mieszkańcy gminy/ powiatu rejestrowaliby się jako chętni do skorzystania z takiego „sąsiedzkiego” transportu. Różnica między ustawionym/ rozkładowym transportem publicznym a proponowanym przeze mnie rozwiązaniem jest bardzo prosta – finansowany przez samorząd transport publiczny opiera się (poza wszystkim) na harmonogramie/ rozkładzie jazdy, a „transport sąsiedzki” na możliwości świadczenia usługi przez jedną osobę i na potrzebie dwóch/ trzech osób skorzystania z takiej usługi. A wszystko w mniej więcej tym samym czasie. I to czasie pozarozkładowym. Transport publiczny jest według rozkładu jazdy i ludzie muszą się doń dostosować, a w proponowanym rozwiązaniu „rozkładem jazdy” jest wola, ochota (i Żoliborz) dwóch prywatnych uczestników umowy. Bo „transport sąsiedzki” jest według potrzeb i możliwości, a nie schedule. Tyle. Nie ma pustych/ prawie pustych przebiegów busików, mniej emisji spalin i można jeszcze (jeśli w samorządzie znajdzie się ktoś ogarnięty) zawalczyć o różne unijno-rządowe dofinansowania (a to cyfryzacja, a to niskoemisyjność, a to przeciwdziałaniu wykluczeniu, etc., itd., itp.). Jak to ogarnąć? Algorytmem. Odpowiednia aplikacja (czyli algorytm) załatwi temat, bo aplikacje (algorytmy) załatwiają wszystko (nawet przekierowanie/ stabilizowanie preferencji wyborczych). Wracając do transportu. Najciekawsze jest to, że kierowca nie pobierałby opłat - kierowca świadczyłby tylko usługę samorządowi, a pasażer nie płaciłby za przejazd, tylko otrzymywałby miesięcznie zbiorczy rachunek za skorzystanie z usług transportowych samorządu. Oczywiście, wszystko do wyliczenia. Pojawia się pytanie: ile samorząd mógłby zaoszczędzić? Ile pieniędzy trafiłoby zamiast do zakładu komunikacyjnego Warszawy to do mieszkańców gminy/ powiatu? I jeszcze jedno: jak zmieniłyby się „zachowania komunikacyjne” przekładające się na np. dostępność do/ na rynku pracy? Nie wiem. I nie wiem, czy to dobry pomysł. Ale chyba można się zastanowić? Można się zastanowić i policzyć. Tym bardziej teraz, gdy samorządowe budżety trzeszczą w szwach i na wszystko brakuje kasy, to chyba każdy pomysł jak zaoszczędzić wspólną kasę powinien być przemyślany/ przeliczony? Jakieś inne pomysły? KOMENTARZE Chcesz dodać komentarz? Brak aktualnych komentarzy. * Redakcja Mazovia24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści umieszczane jako komentarze i na bieżąco usuwa wszelkie materiały uznawane za obraźliwe. Zawartość każdego wpisu wyraża osobiste poglądy i opinie autora. Zabrania się umieszczania treści obraźliwych, obscenicznych, wulgarnych, oszczerczych, nienawistnych, zawierających groźby i innych, które mogą być sprzeczne z prawem. Złamanie tej zasady będzie przyczyną natychmiastowego usunięcia wpisu. |